środa, 8 lipca 2015

13. Germanizacji ciąg dalszy - czyli co Niemka robiła w moim domu


Wróciłam! Nie tylko do bloga, do naszego cudownego kraju kwitnącej cebuli też. Od lutego aż do końca czerwca byłam za granicą (rejsy morskie, wymiany, Erasmusy i te sprawy), więc niespecjalnie spieszyło mi się do publikowania nowych postów. Teraz mi się nigdzie nie spieszy, ale i tak nie opowiem wam, co mnie w czasie tak wielu podróży spotkało. No, może wspomnę tylko o tym, że kiedy z koleżanką położyłyśmy się na taśmie do bagażu (wiecie, toto kręcące się na lotnisku, żeby walizkę można było odebrać) na lotnisku w Turcji, to oczywiście zaraz jacyś faceci przyszli, z poważnymi minami pogadali chwilę z naszymi opiekunami – tak żebyśmy nie słyszały – po czym kazali nam iść za sobą. Niepewne swego losu posłuchałyśmy się. Zaprowadzili nas do jakiegoś biura w stylu Christiana Greya i przez chwilę bez słowa, z poważnymi minami się nam przypatrywali. W końcu jeden z nich nienaganną angielszczyzną odezwał się tymi słowy:

– Czy mają panie ochotę na kawę lub herbatę? – Facet, widząc nasze osłupienie, dodał prędko – Oczywiście razem z ciasteczkami, co to by była za kawa bez ciasteczek?


Wciąż nie wiedząc, o co chodzi, odmówiłyśmy – ostrożność i stereotypy dały o sobie znać. A bo to jakiś obcy Turek, przecież to wszyscy to złodzieje, gwałciciele i mordercy. I nie szanują kobiet, o! I w tym momencie odezwał się nasz opiekun, który oczywiście poszedł razem z nami. Wyjaśnił nam, że chcieli nas tak przestraszyć, żeby nam się psikusów odechciało. I że w ogóle za coś takiego normalnie jest mandat, ale nas akurat zobaczył jakiś tam prezes i tak go to rozbawiło, że postanowił nas zaprosić do swojego biura. No bardzo śmieszne, nie powiem.

A teraz usiądźcie sobie wygodnie i czytajcie dalej, bowiem w tym momencie kończy się wspominanie przygód, a zaczyna ostra jazda bez trzymanki. Eee, mniej więcej.

Pamiętacie jeszcze, jak pisałam o Heldze? Była u mnie na sylwestra, świetnie się razem bawiłyśmy. Zarówno mojej przyjaciółce jak i mnie wydawało się, że jest najfajniejszą dziewczyną od słońcem. Znaleźliście już słowo klucz? No właśnie. Problemy zaczęły się, kiedy na początku stycznia dowiedziałam się, że Helga ma jakieś konflikty z rodziną goszczącą. Siedząc zapłakana u mnie na kanapie, opowiadała mojej familii, jak to ją tam źle traktują. Nikt z nią nie rozmawia, cały czas musi sprzątać, wyręczają się nią przy wszystkich pracach domowych, a do kuchni nie może nawet wchodzić, nie mówiąc już o zrobieniu sobie jakiejś przekąski. Istny Kopciuszek. Rodzice moi, jako istoty z natury bardzo empatyczne i pomagające bliźnim, zaproponowali, żeby Helga zamieszkała u nas. Pomysł wszystkim przypadł do gustu. W ciągu dwóch tygodniu wszystkie formalności zostały załatwione, w moim pokoju postawiono łóżko z pokoju gościnnego i pod koniec stycznia mieszkaliśmy już razem. Z początku nie zauważałam żadnych problemów, zachwycona faktem, iż moją współlokatorką jest dobra koleżanka. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że ta dobra koleżanka jest niesamowitą bałaganiarą, rano i wieczorem, kiedy wszyscy chcą wejść do łazienki, okupuje ją przez pół godziny (raz sprawdzałam z ciekawości i wyszło czterdzieści minut), nie dba o żadne rzeczy – ocet jej się wylał na drewnianą podłogę? I co z tego? – i zachowuje się jak księżniczka. Dosłownie. Ani razu chyba nie nastawiła prania (nawet jeśli wszystkie brudne ciuchy należały do niej), liczyła na to, że ciuchy już wyprane jakimś magicznym sposobem same się wyprasują i wsadzą do szafy. Jednocześnie najbardziej zdumiewający, zachwycający i przerażający jest fakt, że nie potrafiła sprzątać. Wydaje ci się takie proste, że jeśli chcesz zmyć podłogę, to najpierw trzeba ją odkurzyć, o uprzednim starciu kurzu nie mówiąc? Nic podobnego! Takie postępowanie jest już passé. Teraz w modzie jest odkurzanie powierzchni dopiero co przejechanych mokrym mopem! A w ogóle to damy nie pracują. Mieszkasz  u rodziny koleżanki przez pół roku? W takim razie jesteś gościem, ta rodzina nie ma prawa wymagać od ciebie, żebyś im we wszystkim pomagał. To TY robisz im łaskę, mieszkając z nimi.

Przez ostatnie sześć miesięcy było jeszcze wiele takich sytuacji, w których Helga popisała się swoimi dobrymi manierami i empatią, ale oszczędzę wam tego. Ten tekst miał być moim oczyszczeniem, moim katharsis. Już się czuję znacznie lepiej, a już w ogóle cudownie poczuję się, kiedy kliknę przycisk „Opublikuj”. Toteż właśnie to robię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz