piątek, 14 lutego 2014

8. Walę w tynki - czyli rzygam tęczą 14 lutego

Hello, I love You

Witaaaajcieee moi miliiiii, moiiii kochaniiii w tym szczególnym i radosnym dniuuuu! Kocham was wszystkich tak bardzo, aż mi się tęcza i jednorożce uszami wylewają (z innych miejsc też, ale nie psujmy sobie naszego wspaniałego święta nieładnymi obrazkami).
Ponieważ z całą pewnością macie telefon, telewizor, radio, gazety lub inne środki masowego przekazu, to na pewno wiecie już, jaki ważny i wyjątkowy dzień mamy dzisiaj. A nawet jeśli nie macie, to zawsze uświadomi Was o tym niezastąpiony Gugiel, który z radością zaprezentuje Wam dzisiejsze logo. 

To niesamowite, że co roku Walentynki wyglądają dokładnie tak samo. Sporo osób je obchodzi,  trochę mniej ma je w czterech literach, a pozostali są zagorzałymi antyfanami, którzy nie rozumieją, że akurat ta amerykańska tradycja stała się częścią także naszej kultury.


Ale ja nie o tym. W każdym razie nie do końca o tym. Bo ja w zasadzie nie mam nic przeciwko obchodzeniu tego święta, poniekąd nawet je lubię - poprawka. Lubiłabym je, gdybym mogła je obchodzić. A z tym może być już ciężej, ponieważ nie mam chłopaka. I w bliższej przyszłości nie zamierzam mieć. Tak prawdę mówiąc uważam, że teraz powinnam się skupić na nauce (i nie, wcale nie chodzi o to, że jestem brzydka i to z tego tytułu nie mam chłopaka. Wcale), żeby później ciotki za mną nie latały, że tylko chłopcy mi w głowie. Ale wróćmy do Walentynek. Serio, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam nić przeciwko, ale...ile można?! Mam na myśli te wszystkie uśmiechnięte pary, te lizaki w kształcie serc, starsze panie przy metrze, które próbują wcisnąć twojemu koledze tulipany czy inne chwasty, bo "jak to tak? Dżentelmen powinien kupić swojej dziewuszce kwiatki". A ty i twój przyjaciel momentalnie odsuwacie się od siebie, czerwienicie się jak jakaś czerwona papryka (i nie mówcie mi, że czerwienić można się tylko jak burak lub pomidor - gdy ja jestem zażenowana, to wyglądam właśnie jak papryka, ot co!) i ledwo hamujecie śmiech.



No dobrze, trzeba przyznać, że święto zakochanych miałam w tym roku wyjątkowo udane. Razem z przyjaciółką i dwoma kolegami łaziliśmy po centrum handlowym, śmiejąc się jak idioci. I tak:
  1. Robienie głupich rzeczy w windzie -zaliczone.
  2. Wołanie na całe centrum za kolegą uciekającym z twoim telefonem - jak najbardziej.
  3. Naigrawanie się i parodiowanie zakochanych par - jeszcze się głupio pytacie?
Tak więc widać, że bawiłam się doskonale. Nie można tego raczej powiedzieć o tych parach, którym napsuliśmy krwi, ale, jak powszechnie wiadomo:

Jeśli nie możesz świętować Walentynek - zepsuj je innym.

Serio, działa. W każdym razie masz po czymś takim +100 do satysfakcji  i pewnie trochę więcej do bycia bucem.

Ja na zakończenie jeszcze dodam, że na przyszły rok już zaplanowaliśmy spotkanie w tym wyjątkowym dniu, więc strzeż się. Może to właśnie Tobie szalony kwartet popsuje święto?

5 komentarzy:

  1. Tak, tak. Cudowne Walentynki. Patrząc na pary w moim mieście, dochodzę do wniosku, że Walenty jest naprawdę patronem chorych psychicznie.
    Chociaż w sumie - nie narzekam. Cały dzień oglądałam hiszpańskie i angielskie horrory oraz wcinałam popcorn. A jak! W taki dzień przecież nie pójdzie w boki, a jeżeli nawet, to co z tego? :)

    "bo jak to tak? Dżentelmen powinien kupić swojej dziewuszce kwiatki".

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopisek: nie powinnaś zacząć od dużej litery w wyżej przytoczonym przeze mnie cytacie?

      Usuń
    2. Masz rację, nie zauważyłam tego :)

      Usuń
  2. Nominuję Cię do L.B.A. Więcej u mnie ;)

    leonka-to-ja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze marzyłam, żeby zepsuć komuś walętynki, ale z jakiegoś dziwnego powodu zawsze akurat w tym momencie budziły się we mnie składowane głęboko resztki empatii... Muszę sobie na następne walentynki znaleźć taką kompanię, która przywoła mnie do porządku i beztrosko będziemy razem psuć innym ten dzień :)

    OdpowiedzUsuń