wtorek, 28 stycznia 2014

4. W kim się zakochujemy - czyli wiara wymaga wiary


Jak widać, brak tutaj zwykłego gifa powitalnego, mamy za to Toma Feltona, który właśnie wyznaje mi miłość - no co? Dzisiaj smutam, muszę się jakoś dowartościować - a jeśli wy też chcecie się jakoś pocieszyć, to mogę się gifem podzielić. W każdym razie dzisiejszy post przeznaczam (a przynajmniej mam nadzieję, że będę o tym pisać i nie odejdę jakoś znacząco od tematu) na mniejsze i większe rozkminy na temat sławnych facetów. Dobrze, może nie tyle wszystkich sławnych facetów, ale tych, którzy wywołują w naszych naiwnych, dziewczęcych serduchach jakieś dziwne drgania (i nie chodzi mi tutaj bynajmniej o atak serca).

Chyba każda z nas, dziewczyn, jest, ewentualnie była, zafascynowana i może nawet zakochana w jakiejś sławnej osobie. Często są to piosenkarze, czasem jacyś vlogerzy  (nie patrzcie się na mnie!) - ale najczęściej pada na aktorów. To w zasadzie całkiem logiczne. Widujesz ich najczęściej, jest z nimi przeprowadzanych najwięcej wywiadów, we wszelkich Bravach, Popcornach czy innych ogłupiaczach są ich zdjęcia i plotki o nich. Obejrzysz wszystkie filmy, wszystkie wywiady, w pokoju porozklejasz sobie tysiące zdjęć i plakatów z taką osobą i już wiesz o niej wszystko. Wiesz, że kochasz ją nad życie i wiesz, że pewnego dnia weźmiecie ślub - szkoda tylko, że on o tym nie wie...

U mnie łatwo się już domyślić, o kogo chodzi. Tom Felton jest to główny bohater moich bajek, w których ja występuję u jego boku. Normalnie bym mu jakiś ołtarzyk postawiła, tylko że nie mam miejsca w pokoju. No i jestem niewierząca, a wiara wymaga wiary

zainspirowane Blogowym Sznaucerkiem

 (jak to głupio brzmi, nie?) w to, czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że istnieję. Ciężko jest w takich momentach być realistką, bo odpowiedź na to pytanie niestety brzmi - nie.

Kiedy to sobie uświadamiam, zaczynam się zwykle pocieszać, że tak naprawdę go nie znam, że zabujałam się w jego wyglądzie lub postaci, którą gra, a nie w jego charakterze, bo jego prawdziwego charakteru w ogóle nie znam. To pocieszanie działa o tyle skutecznie, że jeszcze niedawno, kiedy miałam dosyć częste huśtawki nastrojów, potrafiłam wybuchnąć płaczem, kiedy sobie o tym pomyślałam, "bo ja wiem o nim wszystko, a on o mnie nic".


Na szczęście teraz jestem już większą racjonalistką - co nie przeszkadza mi w wymyślaniu jakichś zwariowanych i niesamowitych bajek, w których ja się potykam, on powstrzymuje mnie przed upadkiem i w tym momencie BAM!, jak grom z jasnego nieba spada na nas miiiiłość (serio, to najczęstszy motyw, na nic więcej mnie nie stać - no i w "Królu Lwie" się sprawdziło, więc czemu nie w prawdziwym życiu).

Jeszcze lepsza moim zdaniem jest fascynacja aktorami, którzy, bądźmy szczerzy, wcale przystojni nie są. Taką osobą jest zwykle ktoś, kto gra pokrzywdzonego przez los, biednego, niekochanego itd. Mówię tutaj przede wszystkim o Tomie Hiddlestone. Niektóre dziewczyny za te słowa mogłyby mnie naprawdę zabić (wiem z autopsji - nie żebym była jakoś regularnie zabijana...), ale akurat ten facet urodą nie grzeszy.

 

No sorry, ale nie wygląda jak większość "ciach", które znamy z telewizji, jak np. Liam Hemsworth, Chris Hemsworth (dopiero niedawno dowiedziałam się, że to są bracia, wy wiedzieliście?) czy Ryan Gosling. To normalny facet, który, wnioskując z wywiadów, ma poczucie humoru i z dystansem patrzy na świat. A dlaczego dziewczyny młodsze i starsze (nie wykluczam, że niektórzy faceci też) tak ubóstwiają tego aktora? Ciekawą teorię wysnuł Nostalgia Critic. Nie będę tutaj tego streszczać, wystarczy obejrzeć (dla tych, którzy angielskiego nie rozumieją, pozostaje wersja z polskimi napisami). W każdym razie powiem tak - jako przykład wyjątkowo wrażliwej i opiekuńczej dziewczyny odnoszę wrażenie, że taki typ faceta najbardziej działa na kobiece instynkty macierzyńskie. Bo on jest taki biedny, ludzie wciąż nim pomiatają, nie szanują go, oszukują, więc jak on niby ma nie być z tego powodu zły? To jest ktoś, kto wymaga miłości i opieki! Ktoś chętny?



W zasadzie to ja już nawet nie pamiętam, o czym chciałam napisać. Za chwilę przeczytam sobie wszystko od początku i może akurat się okaże, że po raz pierwszy udało mi się wypowiedzieć na temat... Tak, udało się! 

A muwio, rze gadam od żeczy!

Tyle ode mnie na dzisiaj. Mam tylko takie pytanie na koniec - ma ktoś jakiś pomysł, jak mogę nieco rozsławić mojego bloga?

13 komentarzy:

  1. Toma Hiddlestona nie kocha się za granie pokrzywdzonego przez los, lecz za uroczy uśmiech i osobowość. W sumie to tylko ja mam słabość do brytyjskich rozbrajających facetów w loczkach, hm, hm (ale mam prawo, bo przez pół roku uczył mnie angielskiego brytyjski rozbrajający facet w loczkach, który w dodatku żył fandomem. Ideał, ale mu się umowa skończyła i wrócił do Anglii .__.).
    Uwielbiam obsadę Supernatural, bo mają do serialu dystans większy niż... no kurczę, porównanie mi się zgubiło - po prostu duży. Mieszają na planie, wkręcają się nawzajem... Kiedyś zastanawiałam się, w jaki sposób są w stanie w ogóle nagrać jakikolwiek odcinek. Poza tym to dla większości z nich stworzono Twittera.
    W sumie nie mam specjalnego pociągu do aktorów, po prostu ich szanuję i jestem zachwycona ich grą aktorską (Misha Collins - człowiek, któremu można całować stopy) lub sposobem przedstawienia ich postaci. Bo to byłoby odrobinę dziwne, gdybym stwierdziła, że zakochałam się w Marku Pellegrino czy Larsie Mikkelsenie...

    Pozgłaszaj się do katalożków i ocenjalni. Albo skomciaj komuś innemu blogaska. To działa, srsly.
    Hej, hej, w sumie mogę tu zostać na dłużej, czy to będzie niepoprawne politycznie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, może i ty jesteś dojrzała i potrafisz odróżnić szacunek i zachwyt od fascynacji przechodzącej w zauroczenie, ale niestety, w wielu przypadkach mnie to nie dotyczy. Wielu moich znajomych zresztą też ;)

      Z tym Twitterem to sobie żartujesz czy poważnie mówisz?

      Do paru ocenjalni się już pozgłaszałam, a ztym kocianiem to niegupi pomysł jest, ci powiem. A jak chcesz, to czytaj, zawsze to miło przeczytać komentarz, w którym nie jest napisane :fajna notka, wpadnij do mnie" ^^

      Usuń
    2. Fajnonotkować też mogę. ;D

      Usuń
    3. "fajnonotkować" - coś mam wrażenie, że najwięcej neologizmów rodzi się w Internetach ;)

      Ale nie ma potrzeby, twojego bloga czytam tak czy inaczej (hociasz pisanie komciuff to jusz inna sprawa).

      Usuń
    4. Znam to, do tego potrzeba chwili myślenia, a jak widać na załączonym obrazku, nie zawsze się do tego stosuję. :C

      Usuń
  2. Skąd ja to znam... Przechodzę teraz fazę na Nialla Horana i mam tak samo jak ty. Potrafię siedzieć i wymyślać sobie historyjki, w których za dwa lata (żebym nie była przypadkiem za młoda, bo już wtedy będę słit sixtin) jakimś cudem jestem na koncercie 1D, stoję w pierwszym rzędzie i w pewnym momencie on patrzy na mnie i... Tamdamdamdam.
    Trzeba mieć jednak cholerne szczęście, żeby się nasze fascynacje spełniły, a ja niestety jestem cholernym pechowcem. Dlatego też musi mi wystarcztć jutjub. I plakat. I książka o nim, którą mam dostać na urodziny.
    (I tak zamiast wypowiedzieć się na temat Twojej notki wyjawiłam moją skrywaną miłość. Fajnie.)

    Skom? http://madame-carmelle.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ja za 1D nie przepadam, zwłaszcza, że jedna dziewczyna w klasie ma kompletnego świra na punkcie Nialla i codziennie robi zagadki w stylu:
      - Jaki dzisiaj dzień?
      - 25 styczeń
      - Czyli?
      - ?
      - za ileś tam dni urodziny Nialla!

      Po prostu wziąć siekierę i odrąbać jej głowę (albo zaszyć usta, to przynajmniej mnie nie zapuszkują)!

      Usuń
  3. Siostro! Liczba moich menżów już dawno przekroczyła przyjętą przez społeczeństwo normę. I może nie będę tutaj wszystkich wymieniać, ale tak, wszyscy (prawie) to aktorzy, których za ich rolę kocham tak bardzo i to oni są obiektem moich westchnieniem (no i kocham ich parować ze sobą... Mam nadzieję, że dla postronnego czytelnika to nie brzmi źle/przerażająco? Jeśli tak, przepraszam).
    Tom Felton również jest na tej jakże zaszczytnej liście, choć tą mega wielką fazę na niego miałam dobry rok temu. Teraz w moim sercu gości głównie Colin Morgan (MERLIN).
    Jejku, gdybym chciała napisać więcej, to bym się nie wyrobiła, a wychodzić z domu muszę w tej chwili, także no... Kończę ten wyjątkowo nieskładny komentarz i powiedzieć muszę, że ja cię do obserwowanych dodaję, bo po tym jednym poście czuję, że nowy ulubiony blog mi się szykuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bigamia, bigamia!
      A z tym parowaniem to może ja tak nie mam, ale cię rozumiem. W każdym razie dla mnie to brzmi w porządku, ale może po prostu to z nami dwoma jest coś nie teges.
      Ja Feltona się nie mogę z głowy pozbyć, odkąd odkryłam Dramione (z...3 lata temu?), a miałam też taki moment, że Morgana uwielbiałam, ale to było w wakacje, więc miałam czas na oglądanie. Potem jakoś nasz związek samoistnie się skończył.

      A nieskładnym komentarzem się nie martw. Yoda approved.

      Usuń
  4. Zostawiłam Ci tu wiadomość w SPAMie, a ty, wyciągając pochopne wnioski, stwierdziłaś, iż przynajmniej mogłam przeczytać jedną notkę. Problem polega w tym, że ja myślałam, iż jest to opowiadanie (wszystko przez te cyferki w nazwie). Zajęłabym się tym później, ale bym nie opuściła, dlatego nie wiem czemu od razu spisujesz mój blog na straty. Tylko dlatego, że nie skomentowałam? Wyobraź sobie, że też czytam blogi, które mi nie komentowały, a pozostawiły wiadomośc w SPAM. Od tego w końcu ta zakładka jest. Żeby móc zostawić w niej reklamę swojego bloga, czyż nie?
    Co do notki, którą zamieściłaś. W obiektach westchnień zapomniałaś o szalenie znanych i cudownych muzykach popu i innych tego typu gwiazdeczek, o których BRAVO także ma swoje zdanie. Całość całkiem mi się spodobała, szczególnie fotka z królową Angielską pokazującą środkowy palec w typowym dla XXI wieku geście. Cóż, uroda to rzecz sporna, jako że każdy ma inne gusta. W końcu "Każda potwora znajdzie swego amatora". Nie rozumiem tylko osób, które słysząc piosenkę uważają jej wykonawce za bóstwo, ale zrażają się, bo nie wygląda jak Justin Bieber. Ja nie oceniam ludzi po wyglądzie, więc moje życie jest łatwiejsze, ale są i tacy, który z brzydkim (znów kwestia sporna) nawet się nie miną. Rozbawiłaś mnie tym całym atakiem serca. Ja zapowiadam, iż będę tu wracała, mimo negatywnego nastawienia autorki bloga.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiedziałabym, że Twój blog spisałam na straty, po prostu często złość mnie bierze, jak widzę taki spam i ostatnio stwierdziłam, że zamierzam z tym walczyć. Jeśli zareagowałam za ostro, przepraszam.

      Co do notki - napisałam ogólnie o piosenkarzach (gwiazdy popu, mimo wszystko, też się do nich zaliczają), po prostu skupiłam się na aktorach, jako że jak właśnie do nich mam słabość.

      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  5. Hmmm...
    Ta dygresja na temat Toma Hiddlestona nasuwa mi na myśl to, co kiedyś przeczytałam w biografii The Beatles (bodajże Huntera Daviesa, ale ręki nie dam sobie uciąć) o Ringo. Pewien profesor, który badał ich fenomen w Ameryce stwierdził, że Starkey jest najbardziej uwielbianym Beatlesem w Ameryce ponieważ budzi w dziewczynach instynkty macierzyńskie. I teraz tak myślę, że coś w tym jest...

    Ty masz Toma Feltona, a ja? Huh, wystarczy przejrzeć moją komórkę, by dowiedzieć się, że wszyscy (za wyjątkiem Josepha Gordona-Levitta, no i może Aarona Johnsona) panowie, którzy wzbudzają we mnie szybsze bicie serca, mają teraz po siedemdziesiąt lat lub już nie żyją. Oczywiście wolę ich młodszą wersję, żeby nie było. Moje myśli więc krążą wokół Paula McCartney'a, Gregory'ego Pecka, George'a Harrisona, Alaina Delona...

    Rozmarzyłam się. Kurczę!

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja nie mam sławnego mensza. Jakoś z wiekiem przeszło mi to "zakochiwanie się" w aktorach czy piosenkarzach, choć nie powiem, w dawnych czasach błogiego dzieciństwa (cztery, trzy lata temu) sławny obiekt westchnień był nieodłączną częścią mojego życia. Wierzyłam sobie naiwnie, że jak będę miała te siedemnaście lat, to się spotkamy i nastąpi wielkie bum! i mój ukochany odwzajemni moje uczucie. Ale siedemnastu lat jeszcze nie doczekałam, a moje marzenia stały się nieco bardziej przyziemne. Przerzuciłam się na chłopaków, którzy mieszkają sobie całkiem niedaleko i wcale sławni nie są. Niezmienne pozostało tylko to, że moje istnienie nadal niewiele znaczy dla mojego kolejnego tró lofffa :)

    OdpowiedzUsuń