Wróciłam! Nie tylko do bloga, do naszego
cudownego kraju kwitnącej cebuli też. Od lutego aż do końca czerwca byłam za granicą (rejsy
morskie, wymiany, Erasmusy i te sprawy), więc niespecjalnie spieszyło mi się do
publikowania nowych postów. Teraz mi się nigdzie nie spieszy, ale i tak nie
opowiem wam, co mnie w czasie tak wielu podróży spotkało. No, może wspomnę
tylko o tym, że kiedy z koleżanką położyłyśmy się na taśmie do bagażu (wiecie,
toto kręcące się na lotnisku, żeby walizkę można było odebrać) na lotnisku w
Turcji, to oczywiście zaraz jacyś faceci przyszli, z poważnymi minami pogadali
chwilę z naszymi opiekunami – tak żebyśmy nie słyszały – po czym kazali nam iść
za sobą. Niepewne swego losu posłuchałyśmy się. Zaprowadzili nas do jakiegoś
biura w stylu Christiana Greya i przez chwilę bez słowa, z poważnymi minami się
nam przypatrywali. W końcu jeden z nich nienaganną angielszczyzną odezwał się
tymi słowy:
– Czy mają panie ochotę na kawę lub
herbatę? – Facet, widząc nasze osłupienie, dodał prędko – Oczywiście razem z
ciasteczkami, co to by była za kawa bez ciasteczek?
Wciąż nie wiedząc, o co chodzi, odmówiłyśmy –
ostrożność i stereotypy dały o sobie znać. A bo to jakiś obcy Turek, przecież
to wszyscy to złodzieje, gwałciciele i mordercy. I nie szanują kobiet, o! I w tym momencie odezwał się nasz opiekun, który
oczywiście poszedł razem z nami. Wyjaśnił nam, że chcieli nas tak przestraszyć,
żeby nam się psikusów odechciało. I że w ogóle za coś takiego normalnie jest
mandat, ale nas akurat zobaczył jakiś tam prezes i tak go to rozbawiło, że
postanowił nas zaprosić do swojego biura. No bardzo śmieszne, nie powiem.
A teraz usiądźcie sobie wygodnie i czytajcie dalej,
bowiem w tym momencie kończy się wspominanie przygód, a zaczyna ostra jazda bez
trzymanki. Eee, mniej więcej.
Pamiętacie jeszcze, jak
pisałam o Heldze? Była u mnie na sylwestra, świetnie się razem bawiłyśmy.
Zarówno mojej przyjaciółce jak i mnie wydawało się, że jest najfajniejszą dziewczyną od słońcem. Znaleźliście już słowo klucz? No właśnie. Problemy
zaczęły się, kiedy na początku stycznia dowiedziałam się, że Helga ma jakieś konflikty z rodziną goszczącą. Siedząc zapłakana u mnie na kanapie,
opowiadała mojej familii, jak to ją tam źle traktują. Nikt z nią nie rozmawia,
cały czas musi sprzątać, wyręczają się nią przy wszystkich pracach domowych, a
do kuchni nie może nawet wchodzić, nie mówiąc już o zrobieniu sobie jakiejś
przekąski. Istny Kopciuszek. Rodzice moi, jako istoty z natury bardzo
empatyczne i pomagające bliźnim, zaproponowali, żeby Helga zamieszkała u nas.
Pomysł wszystkim przypadł do gustu. W ciągu dwóch tygodniu wszystkie
formalności zostały załatwione, w moim pokoju postawiono łóżko z pokoju
gościnnego i pod koniec stycznia mieszkaliśmy już razem. Z początku nie
zauważałam żadnych problemów, zachwycona faktem, iż moją współlokatorką jest
dobra koleżanka. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że ta dobra koleżanka
jest niesamowitą bałaganiarą, rano i wieczorem, kiedy wszyscy chcą wejść do
łazienki, okupuje ją przez pół godziny (raz sprawdzałam z ciekawości i
wyszło czterdzieści minut), nie dba o żadne rzeczy – ocet jej się wylał na drewnianą
podłogę? I co z tego? – i zachowuje się jak księżniczka. Dosłownie. Ani razu
chyba nie nastawiła prania (nawet jeśli wszystkie brudne ciuchy należały do
niej), liczyła na to, że ciuchy już wyprane jakimś magicznym sposobem same się
wyprasują i wsadzą do szafy. Jednocześnie najbardziej zdumiewający,
zachwycający i przerażający jest fakt, że nie potrafiła sprzątać. Wydaje ci się
takie proste, że jeśli chcesz zmyć podłogę, to najpierw trzeba ją odkurzyć, o
uprzednim starciu kurzu nie mówiąc? Nic podobnego! Takie postępowanie jest już passé.
Teraz w modzie jest odkurzanie powierzchni dopiero co przejechanych mokrym
mopem! A w ogóle to damy nie pracują. Mieszkasz
u rodziny koleżanki przez pół roku? W takim razie jesteś gościem, ta
rodzina nie ma prawa wymagać od ciebie, żebyś im we wszystkim pomagał. To TY
robisz im łaskę, mieszkając z nimi.
Przez ostatnie sześć miesięcy było jeszcze wiele
takich sytuacji, w których Helga popisała się swoimi dobrymi manierami i
empatią, ale oszczędzę wam tego. Ten tekst miał być moim oczyszczeniem, moim
katharsis. Już się czuję znacznie lepiej, a już w ogóle cudownie poczuję się,
kiedy kliknę przycisk „Opublikuj”. Toteż właśnie to robię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz